środa, 8 marca 2017

91. Dzień kobiet

 Rózia uwielbia święta. Jednodniowe zgrywy typu haloween, walentynki, czy dzień kobiet są dla niej ważnym powodem do snucia planów i formowania oczekiwań. Przy czym plany i oczekiwania najczęściej wirują po orbicie "co pięknego dostanę", lub "jakie przyjemności czekają mnie tego pięknego świątecznego dnia". Rozumiem ją. Trochę mi zajęło mordowanie własnych oczekiwań w tych kwestiach (i nie tyle nie oczekuję, ile - nie demonstruję rozczarowań).
Po wspaniałościach walentynkowych (kartki, kwiaty, czekoladki i prezenciki) przyszedł czas na Dzień Kobiet. Poranne hołdy w wykonaniu ojcowskim podsyciły apetyt Rózi, tak więc pół drogi do przedszkola upewniała się, czy dziewczynki też są uprawnione do obchodzenia święta kobiet i jakich z tego tytułu profitów należałoby oczekiwać.
W szatni, podczas zmiany obuwia bystre oczko Rózi zarejestrowało nadejście kolegi w asyście starszej siostry, trzymającego kilka tulipanów... Nagle moje dziecko się wyprostowało, przybrmkało lico uśmiechem i zaczęło ewidentnie roztaczać aurę mającą przekonać cały wszechświat, iż wokół nie znajduje się NIKT INNY bardziej godny obdarowania bukietem kwiatów niż ona. Na moje szeptane sugestie, iż niechybnie kwiecię należy się paniom wychowawczyniom, Róża sie zdumiała
- Wszystkie???? - spytała oburzona.
 Cóż...pomyślałam, to będzie interesujący dzień dla wszystkich.
Po południu okazało się po raz kolejny, że niezachwiana, bezczelna wiara w sukces jest faktycznie jego gwarancją.
Róża wysiadła z samochodu dziadka objuczona kwieciem doniczkowym, słodyczami oraz książeczką. W domu zakomunikowała mi, ze jeden kolega dał jej cukierka, a drugi gumę do żucia. A ja dostałam dzisiaj .... migrenę. Mam nauczkę. Tak się kończy nie formuowanie żądań wobec świata. Think big!
Spełniło sie marzenie taty-dziecko ma umysl jedi i nie musi rekami klockow przekładać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz