sobota, 28 kwietnia 2018

106. Cięcie

    Będąc mniej więcej w wieku Róży obcięłam grzywkę mojej ówczesnej najlepszej przyjaciółce (kocham do dzisiaj) Emilce. Jednym zdaniem można by podsumować ową stylizację mniej więcej tak : Jaga Hupało nie wymyśliła swojej grzywki jako pierwsza.  Do tego stopnia wpłynęłam tym epizodem na Emilczyne życie, że została fryzjerką (nie wiem czy nie w akcie samoobrony). W wieku podstawówkowym na jednym z zimowisk "obcięłam końcówki" włosów (do ramion) koleżance z pokoju, rozpoczynając modę na fryzurę na tzw."grzybka". Kasiu...przepraszam.
Potem już długo nie zabierałam się za fryzjerstwo, wychodząc z założenia, że mimo awangardowych efektów, jest to bardzo stresujący fach, zwłaszcza podczas finalnych oględzin klientki.
Parę razy szarpnęłam się za swoje kudły, ale ich faktura pozawala na w miarę niewidoczne eksperymenty, no i kilka razy skróciłam Rózi grzywkę i plerezkę osiągając za każdym razem ten sam efekt "na odmózga". Staram sie już jednak nie wykonywtać radykalnych cięć, pomna zbulwersowanych reakcji z przeszłości.
 Do radykalnego cięcia za pomocą nożyc do porcjowania kurczaka zmuszona zostałam niedawno przez fantazję dziecka, spryt producentów "sprytnej plasteliny" i uśpioną czujność tatusia, który zległ był po pracy.
Dziecko, które od urodzenia nie miewało dziwnych pomysłów w stylu chodzenia po parapecie, wkladania palców do kontaktu, malowaniu farbą telewizora, czy cięciu nożyczkami garniturów w szafie, zostało obdarzone przez nas zaufaniem, którym jak sie okazuje należy jednak szafować. Powróciwszy bowiem do domu zastałam córkę ukrytą za suszarką na pranie, z miną niepewną, acz zdesperowaną do samodzielnego rozwiązania zaistniałego problemu. Problem natomiast polegał na tym, że naszyjnik ze "sprytnej plasteliny" nie chciał sie przestać sprytnie kleić do ciała, oraz...warkoczyka. (Każdy kto zna ten szatański produkt zna tę konsystencję gotowanej smoły i doskonale wie, czym kończy sie kontakt owej masy z czymkolwiek.) Róża miała oblepioną na kolor fioletowy magnetic szyję, kark, włosię oraz sweter, gdyż sprytny naszyjnik nęcony grawitacją przemieszczał się ku dołowi.
Dopadłam do niej i chlasnęłam co się ostało, po czym z wyjącą w niebogłosy pognałam szukać fryzjera (piątek, godzina 18). W odwodzie zawsze miałam Emilkę, która wybaczyła mi hupałową grzywkę już dawno i nawet nie probuje się zemścić przy regularnych podstrzyżynach. Na szczęście nie byłam zmuszona jechać przez pół miasta z dzieckiem wyjącym "jestem brzyyyyydkaaaa", gdyż zupełnie blisko znalazłyśmy fryzjerkę, która bez słowa, wyrozumiale zabrala się do akcji. Róża, po wszystkich zawodzeniach pt. "Niech pani ratuje moją urodę" ,oraz  "To już koniec!!" , przycichła i zaczęła delektować się sytuacją z której wynikało jednoznacznie, że tu istnieje podział według płci klientów i ona wlasnie oto po raz pierwszy w życiu dostąpiła zaszczytu korzystania z usług fryzjera DAMSKIEGO. Doszedłszy iż do tej pory strzyżona była przez fryzjerkę która strzyże tatusia, oświadczyła że od tej pory do końca życia chodzić bedzie wyłącznie do fryzjerów damskich i uśmiechała tak, jak uśmiechają się ludzie, którzy stłukli sobie stopę potykając się o worek brylantów. Nie przeszkadzało jej, że fryzura z którą wyszła przypominała stylówę He-mana, gdyż pani robiła co musiała i nie bardzo było z czego upiększać. Odwiedziny w  świątyni urody DLA KOBIET zadziałały niezawodnie na poprawę humoru bądź co bądź kobiety, choćby i niespełna sześcioletniej, ale silnie celebrującej swą płeć. Zastanawiam się czy może w ramach uświadamiania córce kolejnych aspektów kobiecej pielegnacji urody nie użyć tej sprytnej mazi do zademonstrowania czym jest depilacja nóg.

"Niech Pani ratuje moją urodę"

Kopernik była kobietą