sobota, 27 lutego 2016

36. Prezent od dziadka

"A kiedy przyjdzie także do mnie zegarmistrz światła purpurowy (...)"
Przyszedł. W niedzielę o 6.10 rano w piżamie, z kokonem na głowie, z uśmiechem jokera dzierżąc w dłoniach wyjący budzik. 
- Dzwoni!  Naprawdę dzwoni! Posłuchajcie, jak wspaniale!!! 
- Super, WYŁĄCZ TO ( #@$$&*@/^@# )
- Nie. Musi się sam wyłączyć. - orzekło dziecię przytulając zegarek do piersi.
- To idź do pokoju i tam sobie słuchaj tego wycia.
- A jak zaśniecie? - przejrzała nas
- To cię zawołamy i nas obudzisz
Poszła. Wybudzona poszłam wstawić wodę na kawę i wracając zajrzałam do małego pokoju. Róża siedziała wpatrując się z rozrzewnieniem w cichnący budzik, czule  glaszcząc szybkę cyferblatu. Na mój widok uśmiechnęła się radośnie i poprosiła o ponowne nastawienie budzika.
Jest w pół do dziewiątej. Alarm dzwonił już kilkanaście razy w zamkniętym pokoju.
(...)"Na wszystko jeszcze raz popatrzę i pójdę nie wiem gdzie na zawsze".

środa, 24 lutego 2016

35. Skarbiec

 Po konsultacjach rodzinnych zmuszona jestem skorygować tezę z poprzedniego posta, gdyż
 "w moim magicznym domu wszystko się zdarzyć może" ...i znaleźć jak się okazuje też.
W piwnicy ponoć leży spadochron, będący własnością mojego męża, który dostał go onegdaj od ojca jednej panny ( podświadomie niedoszły teściu powiedział "spadaj"? ). Nie wiem, czemu się zdziwiłam. Mój mąż jest gatunkiem gromadzącym i ma w swoich zakamarkach różne niesamowite rzeczy, od łuski po pocisku przeciwpiechotnym i szkielecie ułanskiej szabli, po kolekcję stopionych przez pioruny piaskowych walców.
Zanim jednak Róża rozpocznie spadochronowe eskapady w przestworza, będziemy musieli wymyślić sposób na dostanie się do rzeczonej piwnicy nieco głębiej niż na wyciągnięcie ręki. Poprzednie pokolenia z gatunku gromadzących ciężko pracowały na to, by nikt nie wydarł ich skarbów z piwnicznych czeluści. Nie tylko złodziej nie ma szans wedrzeć się w głąb pomieszczenia, ale nawet pająki kosarze pewnikiem łamią nogi na zgromadzonych po sufit artefaktach. Zwiedzającemu przydałby się kask, ale jak znam życie leży on w środku tego bałaganu, tak więc - powodzenia.
  Póki co zostajemy więc na gruncie niemalże pewnym, o ile tak można nazwać pogodę, która serwuje nam co najmniej trzy pory roku jednego dnia. Róża skonsternowana miota się między rowerkiem, a sankami i pakuje do plecaka ciemne okulary. Mąż mówi ,że w piwnicy mamy narty biegowe. Nie wątpię, ale postanowiłam nie mówić o tym dziecku, żeby nie zadrażniać.

"Mamoo , patrz kulig mają!"
 

niedziela, 21 lutego 2016

34. Potrzeby

Zabawy z Prawiecztetolatką uświadamiają mi jak wiele rzeczy brakuje w naszym domu. Na przykład nie mamy kitla lekarskiego w rozmiarze 110. Skandaliczne to niedbalstwo z mojej strony wytknęła mi dziecina kilka dni temu, zachęcana do zabawy w szpital. Brak odzieży roboczej uniemożliwił przeprowadzenie poważnej operacji na Misiu Przerażonym, który spadł z półki i prawdopodobnie złamał sobie COŚ. Ostatecznie Róża postanowiła bez fartucha pobieżnie oblecieć pacjenta stetoskopem, po czym straciła do niego serce,  ponieważ jej myśli wjechały na nowy tor, mianowicie - co będzie jak ona spadnie z wysokości.
Tak więc zażądała spadochronu. Mamy na stanie dokładnie taką samą ilość spadochronów, co fartuchów dla nieletnich. Nasze dziecko, któremu nie udali się rodzice rozważa założenie kolejnej skarbonki - na różne potrzeby.
 Potrzeby się mnożą, gdyż planowany na lato występ cyrkowy ewoluował z rowerowej woltyżerki w program tresury kota. Na razie na treningach nie jest łatwo. Trenerka z dmuchanym kółkiem wrzeszczy SIAD, a kot siada lub stoi (albo sobie idzie). Program przewiduje też skok, wobec którego Feliks cały czas ma wątpliwości - ma być lepiej, po zdobyciu płonącej obręczy.
                   Miś Przerażony...ja też.

piątek, 19 lutego 2016

33. Nemo

   Na półce z maskotkami od prawie trzech lat zamieszkuje sobie cichutki pluszowy błazenek, zakupiony onegdaj przez tatusia z sentymentu do wiadomej bajki.
  Codzienna zmiana zabawki "do spania" w przedszkolu skłoniła Rózię do rzetelnego przeglądu swych dóbr i wydłubania zza węgła jadowicie pomarańczowej rybki, której do tej pory nie poświęcała zbyt wiele uwagi. Po przeprowadzeniu szczegółowego dochodzenia odnośnie danych osobowych pluszaka, Róż uznał, że Nemo to podejrzane imię i zarządał dowodu w postaci bajki.
Tak więc dziecko oglądało, a ja udałam się preparować kolację w postaci nomen omen...paluszków rybnych.
Gdy postawiłam talerz przed widownią (tato nie wytrzymał i też oglądał) uderzyło mnie zgorszone "o niee" , po czym zbiorowy wybuch wesołości.
Powiedzmy sobie szczerze - nie był to specjalnie przemyślany krok z tą kolacją, zważywszy fakt, że utrafiłam na moment, gdy w kreskówce odbywa się mityng rekinów skandujących hasło "Ryby to kumple, nie żarcie !!!".
Swoją drogą, powinna powstać jakaś bajka o zranionych uczuciach zjadanej czekolady.

        "jakiś nieśmieszny ten błazenek"

wtorek, 16 lutego 2016

32. Rowerek

   Kilka dni temu Róża zainaugurowała sezon rowerkowy, co znacznie upraszcza szybkie dostarczanie jej do przedszkola i znacznie utrudnia taszczenie siatek w drodze powrotnej.
Rowerek wyposażony jest w wajchę za którą łapię w momentach grozy, przy ulicy i w razie przypływu głupawki u cyklistki - czyli prawie cały czas. Mimo dezaprobaty ze strony Rózi postanowiliśmy ją (wajchę) zachować, żeby nie oszaleć ze strachu na ulicy i nie musieć zasuwać z ręką na wysokości kolan.
Bardzo istotne jest nie dać się przyłapać na  odruchowym kontrolnym, chwytaniu tej rączki, gdyż rowerzystka wyczuwszy gwałt na jej samodzielności wszczyna karczemną awanturę pod tytułem "JA SAMA". Dla uściślenia dodam, że rowerem przemieszcza się jedynie latorośl, matka natomiast świńskim truchtem popyla obok. Rano w stylizacji "do pracy" czyli w botkach na koturnach ma to swój niewątpliwy urok.
  O sobie w roli cylistki ( i nie tylko ), Rózia ma bardzo dobre zdanie co wnioskuję po pełnych aprobaty pomrukach pod nosem typu  "ale mi pięknie wyszło" , oraz "świetny zakręt".
Plany ma niemniej rozbuchane niż ego, toteż zamiaruje w niedalekiej przyszłości wybrać się na przejażdżkę z koleżankami w "daleką dal". Czyli za halę widowiskową (jakieś 2 km w linii prostej od domu). Cudowna jest ta makroskala kiedy się ma metr wzrostu.
Miejsce wyprawy wybrane zostało nieprzypadkowo, bowiem latem w te okolice zajeżdża cyrk. Jawi się on Róży jako miejsce magiczne, pełne obietnic i cekinów. Wyparła z młodziutkiej pamięci pewien epizod w postaci potężej awantury, jaką urządziła dwulatką będąc, gdy cyrkowe światła zgasły i zaśmierdziało wielbłądem. Ja pamiętam świetnie koszty biletów za które nie oddano nam pieniędzy, oraz wzrok pana z obsługi, który wynosił nasz wózek po trapie.
 Róża utrzymuje że w cyrku nie była, że od dawna się doń wybiera i że będzie wspaniale. Dopiero od kilku dni wzdycha, że nie wie, czy pozwolą jej wystąpić z programem sztuczek na rowerze. Potajemnie liczę, że ostatnie salto w trawę nie było częścią układu cyrkowego.
                   Cesarzowi co  cesarskie

wtorek, 9 lutego 2016

31 Oszczędź

W pokoju Róży stoją dwie skarbonki.
 Jedna w kształcie świni Peppy magazynuje budżet na zabawki, druga w formie puszki to oszczędności na lody i słodycze (jakoś tak zawsze się zdarza że kupując lody i słodycze akurat nie ma w pobliżu puszki z funduszem, toteż w większości przypadków zakup finansuję ja, lub tatko).
  Ostatnio oszczędzanie przybrało formę agresywną, bowiem znalazł się CEL. Róża zaplanowała zakup domina. Nie, żeby znała zasady czy tam coś w tym stylu (że analityczny umysł, zdolność logicznego myślenia i strategia). Nie. Po prostu Róża chce poustawiać klocki rzędem, pchnąć je palcem i cieszyć oko efektem. A zakupu dokona za własne pieniądze - takie ma marzenie i już.
W sumie to popieram. Tyle, że nieco mniej mi się podobają pomysły rychłego pomnażania majątku. Róża bowiem, zainspirowana bajką o przedsiębiorczych króliczkach  postanowiła wyprzedać swe ruchomości w postaci zabawek. Szybko jednak okazało się, że nie jest w stanie żyć nawet bez wiekowego pajacyka po lobotomii (wsad z watoliny wyciekł szwem), nie mówiąc o zabawkach tak bliskich sercu jak deska do prasowania, cymbałki, czy  piankowe puzzle, których sprzedaż była już niemalże pewna. Niezrażona brakiem towaru do dalszej odsprzedaży Rózia bystro łypnęła w kierunku mojej szafy (wzrokiem "dobra dobra, pokaż co ty tam masz za dobra"), a na mój stanowczy protest zareagowała fochem. Wspólnie uradziłyśmy zatem, że pomnażać majątek będziemy odsprzedając jak dotąd za grosze, nie pasujące już  co lepsze sztuki garderoby. Domino nie jest na szczęście kosztowne. Istnieje realna szansa, że potrzebna suma jest już uzbierana. Któż jednak zatrzyma rozpędzoną machinę ekonomii ?

***

Otrzymałam od męża bukiet kwiatów z okazji dziewiętnastej rocznicy bycia razem.
Róża kręci się wokół nas, popatruje na tulipany i w końcu pyta mnie konspiracyjnie:
- Czy macie rocznicę ślubu ?
- Nie kochanie - odpowiadam - rocznicę pierwszego buziaka :)
- Aha. To obrzydliwe.


Ebenizer Scrooge

piątek, 5 lutego 2016

30. Zgryz(ota)


    Stałyśmy w kolejce do kasy. Za nami ustawiła się kobieta z córką mniej więcej w wieku mojej, co sprowokowało natychmiastowe powitanie ze strony Róży i błyskawiczne skrócenie dystansu w postaci okrzyknięcia Anitki przyjaciółką. W pewnym momencie nową koleżankę zainteresowała zawartość buzi mojego dziecka.
- Mamo! A ta dziewczynka ma druciki w buzi! - zawołała  Anitka.
No cóż… dzieci są ciekawskie ( dorośli też , tylko się krępują ), postanowiłam więc wyjaśnić o co chodzi.

- Anitko, Rózia ma taki aparacik ze sztucznymi ząbkami , bo jej zęby były chore i pani dentystka musiała je wymienić. Niedługo Róży odrosną nowe ząbki i już nie będzie musiała go nosić - tłumaczyłam mozolnie zasłuchanej czterolatce, która na wszelki wypadek penetrowała językiem zawartość własnej paszczęki.

- Noooo właśnie – wtrąciła się mamusia Anitki do własnego dziecka – Tak to właśnie jest jak nie myjesz zębów. Mówiłam ci że powypadają. Patrz i uważaj!
  Zatkało mnie. Fala przykrości która w tym momencie przepłynęła przez  moje wnętrzności sparaliżowała mi funkcje obronne, więc jedyne do czego byłam zdolna, to prawie się nie popłakać.
- Ale przecież ja myję zęby – usłyszałam żałosny głos mojej córki – Myję w przedszkolu i w domu.

Dopiero głos mojego dziecka przywołał mnie do rzeczywistości w której ludzie mają głęboko w dupie uczucia innych. Nie było sensu tłumaczyć czegokolwiek.
 Ani tego, że ta kobieta sprawiła przykrość małej dziewczynce, ani tego że mogłabym się habilitować w zakresie higieny jamy ustnej u nieletnich.

- Ta pani też zapewne myje głowę, chociaż nie widać – zlazłam do poziomu poniżej morza. Wcale mi to nie pomogło. Na szczęście przyszedł czas kasowania i płacenia. Mogłyśmy sobie pójść.
Nie ochronię jej. Zawsze znajdzie się ktoś, kto niechcący będzie mógł sprawić jej przykrość. Ta świadomość ważyła więcej niż siaty z zakupami. 

- Mamusiu kocham cię najbardziej na świecie. Zaśpiewajmy coś! – zagadnęła Rózia.
Siatki zelżały.

Feluś też nie ma wszystkich zębów. Taka rodzinna tradycja.