sobota, 4 lutego 2017

87. Stonoga

    Czas chorowania wykorzystany został na produkcję ekoludka na konkurs do przedszkola. Szto eta? Ano arcydzieło produkcji własnej z wykorzystaniem surowców wtórnych mające pokazać jak w bardzo przydatne są śmieci do ponownego wykorzystania w domu i zagrodzie. Inaczej - kupa śmieci o cechach morficznych. Konkurs generalnie planowałam olać, ale nie dało się. Po pierwsze, Róża każe sobie odczytywać wszelkie tabliczki ogłoszeniowe w zasięgu wzroku, w obawie że może ją coś ominąć. Po drugie słowo "konkurs" wywołuje natychmiastowe skojarzenie ze słowem "nagroda", a po podświadomość uwalnia wspomnienie - endorfinowy haj wywołany już raz wygranym konkursem na bożonarodzeniowy stroik i łaknie więcej. Po trzecie koleżanka Patrycja już zaniosła swojego ekoludka, który został pochwalony i żółć zazdrości zalała dziecku wątpia.
Zatem przystąpiłyśmy do roboty, chciałoby się napisać z zapałem, ale niestety jego zapas wyparował kilka minut po tym jak okazało się, że dekorowanie postaci cekinami, pomponami i brokatem przewidziano dopiero na finał, a póki co trzeba myć, ciąć, łączyć i konstruować żeby się nie rozleciało. Ponieważ Róża zdecydowała, że robimy stonogę konstrukcja wymagała pomyślunku. Tymczasem dziecko przy nacinaniu dwudziestej słomki imitującej owadzie odnóże ogłosiło strajk  i oscentacyjnie udało się do łóżka, gdzie wzdychając ciężko konało ze zmęczenia nad tabletem z bajką. Bóg mi świadkiem ,że miałam ochotę uczynić to samo, jednak skala usyfienia podłogi wskazywała na takiż sam wysiłek przy sprzątaniu jak i przy konstruowaniu, a jakoś tak mam że w syfie nie odpocznę. Dzieło nabierało kształtów, Róża znad bajki co jakiś czas rzucała motywujące  "Dobrze ci idzie mamusiu" , lub na widok mojego postukiwania palcem w telefon napominała "Czy ty przypadkiem nie miałaś robić MOJEJ stonogi?". Potem szereg reklamacji dotyczącej zbyt małej ilości segmentów ciała, oraz słabej kolorystyki. W końcu nadszedł czas dekoracji lania brokatem (który wsiąkł był bez efektu) i klejenia bibuły i pomponów gdzie popadnie, przez co owad zyskał nieco lepromatyczny wygląd. Stonodze, po 123456654323456 zmianach nadano imię Róża.
       W okolicach środy udręczony opieką ojciec oznajmił, że jego zdaniem należałoby dać gdzieś upust energii temu czemuś co wlazło w naszą córkę, gdyż niechybnie zdemoluje nam chatę. Faktycznie dziecko wykazywało nadpobudliwość na wielu płaszczyznach, więc pod pretekstem zbliżającego się terminu oddawania prac konkursowych zostało w czwartek eskortowane do przedszkola.
       Niczym jest przejście po wybiegu podczas pokazu mody wobec przejścia korytarzem od szatni do sali z dwuipółmetrową stonogą na sznurku w towarzystwie zachwyconych dzieci i pań woźnych. Róża kroczyła w majestacie Crystal Carrington z czołówki Dynastii, niemal słyszało się w tle melodię. Efekt popsuła na moment awaria sznurka, który był się urwał, ale osobisty serwis w postaci matki natychmiast naprawił usterkę. Praca została zdana. Po powrocie z placówki oświatowej dziecko oznajmiło, że tęskni za Różą stonogą i poprosi o drugą identyczną. Zaczynam rozumieć ideę recyklingowych ekoludków.


5 komentarzy:

  1. Jak to mówią sympatyczne psiaki z ulubionej bajki Danielka: NIE WYRZUCAJ, WYKORZYSTAJ! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie mnie wykorzystuje. Przesympatyczne. Mogła wyrzucić...

      Usuń
  2. Tak, to było perfidne wmanewrowanie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudne! I stonoga też niczego sobie.

    OdpowiedzUsuń