wtorek, 20 września 2016

68. Festyn

    Festyn jak co roku miał się odbyć o trzynastej. Róża wstała o ósmej i zamaszystym szarpnięciem sztory odsłoniła sobie widok, cudem unikając urwania karnisza. Tak się składa, że okna naszego mieszkania wychodzą na plac, na którym organizowane są cykliczne spędy ludyczne, na których i muzyka i taniec i bigos i wata i uciech sto. Tegoroczny festyn wyróżniał się jednak spośród poprzednich, bowiem dzieci z Różanego przedszkola (w tym ona sama) miały zatańczyć skoczną polkę.
  Śniadanie jadła na parapecie, by nie przeoczyć żadnego szczegółu budowania sceny, ani klecenia prowizorycznych dekoracji. Czas wlókł się Rózi był niemiłosiernie między toaletą, a parapetem zamienionym później na balkon, na którym odbyło się drugie śniadanie, obiad, czesanie oraz przebiórka.
   Koczowanie na balkonie zakończyłoby się niechybnie desperackim wyskokiem spomiędzy barierek, gdyby nie nadejście babci, zaproszonej na uroczystość przez samą artystkę. Ruszyliśmy w skwar na plac bez kawałeczka cienia.
  Występ oglądany z perspektywy spłakanego ze wzruszenia rodzica/dziadka/ciociowujka był przecudnym spektaklem dziecięcego zaufania we własne możliwości (może poza jednym chłopcem, którego sytuacja w ostatniej chwili przerosła i stanowczo odmówił wyjścia zza ojcowskiej nogi).  Występ natomiast w oczach drżącej z podniecenia pani wychowawczyni, składał się z porażki nagłośnieniowca, który namieszał coś z podkładem muzycznym, w związku z czym odstęp między tańcami wydłużył się do momentu w którym tancerze rozglądali się wokół i nerwowo wyciągali bieliznę z przedziałków. Usłyszawszy upragnioną drugą piosneczkę młodzież ruszyła w tany, a pani wychowawczyni nieomal zemdlała z emocji. W nagrodę za uświetnienie imprezy, ekipa nieletnich artystów otrzymała talon na lody i gwarnie uformowała kolejkę w punkcie gastronomicznym z widokiem na klaunów. Tak się składa, że Pani Klaun jest naszą znajomą i chcąc ubawić Różę po uszy rzuciła w jej stronę prezencik w postaci tzw. bomby, czyli balonika wypełnionego wodą. Naprawdę myślałam że to da się złapać... Róża zalana wodą zalała się łzami opłakując głównie dewastację uświęconej występem przedszkolnej odzieży. Mnie oberwało się nieco mocniej, gdyż w ostatniej chwili zeszłam się z rozumem i usiłowałam ciałem tamować wybuch. Z perspektywy czasu myślę, że dzięki temu ochlapaniu moje dziecko nie dostało udaru słonecznego, gdyż prażyło niemiłosiernie. Zanim przebrana przybyłam na odsiecz ze zmianą kostiumu, Róża niemal wyschnięta kończyła loda w ramionach tatusia-pocieszyciela. Potem festyn toczył się znajomym torem, czyli konkursy, węglowodany, dmuchane zamki, trampoliny, bańki mydlane i hektolitry potu. Trzy godziny później wracaliśmy do domu malowniczą grupą unosząc naręcza balonów, lizaków, rysunków i wyklejanek. Róża w ogłowiu z tektury imitującym uszy jakiegoś leśnego zwierzęcia z sobie tylko znanych powodów w kolorach czarno-różowym, dzierżyła pod pachą sarenkę uszytą ręcznie przez lokalną artystkę, oraz wylepioną na piłeczce pingpongowej kaczkę z modeliny, którą należało natychmiast uratować przed rozmiękaniem, lokując w lodówce. Sami chętnie ulokowalibyśmy się obok niej, ale nie było miejsca.

Przegląd służb porządkowych

"Kręcą się kółeczka póki gra poleczka"

Bodyguard





   
     
Drób w lodówce

2 komentarze:

  1. Niczym nie roznia sie w zasadzie obecne festyny od odpustow z mego dzieciectwa.No,fanty moze inne.Te cuda unoszone z pietyzmem w domowe pielesze.U nas byly zlote pierscionki,ktore przestawaly byc zlote przed ukonczeniem imprezy,gumowe glowy diablikow w kolorze czerni glebokiej, ktorym po nacisnieciu na skronie wyskakiwaly z otworow jezyk i rogi w kolorze fuksja oraz lody Pingwin-najlepsze na swiecie lody na patyku,1,80 sztuka,ktore sprzedawal opryskliwy,starszy pan.Jako monopolista nie musial sie wysilac na uprzejmosc.I jeszcze jedna zasadnicza roznica-gdybym zostala oblana bomba wodna,schlabym w milczeniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w milczeniu wyprowadzaliby na noszach klauna rażonego piorunem z twych ócz niebieściuchnych mamuś

      Usuń