Po jednym z przeoczonych przeze mnie seansów reklamowych Rózia weszła dziarsko do kuchni głosząc:
- Musimy kupić natychmiast Śliwkę Nałęczowską! "To klejnot w koronie słodyczy."
- Aha - odparłam, i wbrew oczekiwaniom córki nie runęłam ku drzwiom nabywać cukierki.
- Pamiętaj mamo, "Śliwka Nałęczowska to najlepszy sposób na wprawienie w stan słodkiej nieważkości "- szyła Rózia z głowy.
- Będę pamiętać - paliłam głupa konsekwentnie.
Poszła do siebie z dziwną miną. Po minucie wróciła nawijać dalej.
- Ciekawe jak smakuje taka..."Śliwka Nałęczowska...poezja dla podniebienia "- zastanawiała się teatralnie
- Możesz to sprawdzić dopiero w słodyczowy dzień, ale z tego co pamiętam to smakuje jak suszony owoc w czekoladzie - starałam się zachować powagę, wewnątrz jednocześnie turlając się ze śmiechu i pomstując na wszechobecne pranie mózgu reklamami.
Róża czekała. Pół tygodnia wizualizowała sobie szczęście zalewające jej wątpia po odkąszeniu upragnionego słodycza. Dodam że żadne inne pochodzenie śliwek poza reklamowanym nie wchodziła w grę. Nałęczów rządzi.
W końcu poszłyśmy do sklepu, a na regale stały ONE!! Róża nieomal pokłoniła się półce i oczywiście zapragnęła nabycia największego opakowania. Jednak moje przytomne sugestie, że może weźmiemy na próbę kilka sztuk "na wagę" zostały rozpatrzone pozytywnie, w związku z czym nie wydałam połowy budżetu zakupowego na puszkę cukierków.
Dziecko chodząc dumnie po sklepie pokazywało wszystkim torebkę, którą pieczołowicie ściskała, objaśniając przypadkowym kupującym , oraz połowie załogi sklepowej w jakiż to "słodki stan nieważkości wprawi ją dzisiaj Śliwka Nałęczowska, z apetyczną sferą kakao", oraz że "ten smak przeszedł do historii".
Po przyjściu do domu , bez zdejmowania butów i kurtki Róż z namaszczeniem rozwinęła papierek i z błyskiem w oku nadgryzła "poezję smaku" jednocześnie zmykając mi drzwi przed nosem. Pomyślałam, że niektóre marzenia muszą się realizować w samotności, poszłam więc do kuchni rozpakować siaty.
Kilka sekund później drzwi rozwarły się z rozmachem, a amatorka nałęczowskich łakoci czarna na dziobie wyprysnęła z pokoju.
Jest taki fragment w "Chatce Puchatka", gdy Tygrys próbuje żołędzi. Myślę że mieliśmy w domu adaptację tej sceny.
Po dokładnym opłukaniu paszczy wodą, Rózia oddała mi ochoczo resztę zawartości torebki ( ja akurat bardzo lubię te słodycze).
Dzięki temu doświadczeniu, nasz córka skłonna była przyznać, że reklama nie jest szczególnie miarodajnym źródłem wiedzy o świecie i że należy czasem brać pod uwagę sugestie rodziców powątpiewających w sens reklamowych sloganów.
Dzisiaj byłyśmy w sklepie. Róża znalazła artykuł bez którego nie jest w stanie żyć. "Mamo, popatrz !Jajo hatchems - w najlepszych sklepach - tylko od Cobi"
zwariuję
***wpis nie jest sponsorowany, a szkoda :/
- Róziu, co rysujesz? - Rozumienie. |
Ona jest po prostu genialna. Ale te sytuacje okraszone Twoim pisarskim talentem czynią je jeszcze bardziej uroczymi i zabawniejszymi. I like it!
OdpowiedzUsuńI like you
Usuń