Ja miałabym z tym problem (zakupy robię od zawsze), gdyby nie wynikła z tego zajścia anegdotka rodzinna. Moja pierwsza wyprawa po sprawunki odbyła się do apteki (tak, to były czasy, że sześciolatkom sprzedawano tabsy), a moja mama zaopatrzyła mnie w kartkę z napisem "gardan lub pyralgin". Ponieważ umiałam już czytać (choć jak się okazało niekoniecznie ze zrozumieniem) nie pokazałam farmaceutce karteluszka, tylko wyartykuowałam z głowy. Pomna trzech pozycji na kartce po długich semantycznych targach z aptekarką przyniosłam zaledwie dwie , bo jak powiedziałam mamie totalnie niepocieszona niepowodzeniem misji "tego w środku nie mieli" (całkiem możliwe że do dzisiaj "lub" jest nie do dostania w aptekach).
Rózia już od jakiegoś czasu zgłasza swoją kandydaturę jako panna od sprawunków, jednak zważywszy na niewielką zdolność objuczenia, oraz ulicę pod blokiem, ja matka-kura niechętnie podejmowałam temat. Okazja nadarzyła się niedawno , gdy w drodze z placu zabaw przypomniałam sobie że w domu nie ma mleka. Postanowiłam wysłać dziecię, mając pewność, że wie co ma kupić i zna lokalizację towaru w sklepie (samoobsługowym) i nie ma też listy zakupów zawierającej podstępne spójniki podszywające się pod tajemnicze medykamenty. Dziecko dostało piątaka i poleciało na skrzydłach samodzielności, a ja zostałam na placu zabaw zagadując się z koleżanką. Sporo czasu później ujrzałam moją córkę dzierżącą flachę "Łaciatego", opowiadającą każdej mijanej osobie czego właśnie dokonała. Śmiać mi się chciało, ale uznałam że dotrzymam powagi, skoro dla niej to takie święto dorosłości. Sprawa nabrała nowego światła dopiero po dotarciu Różka do mojej ławeczki, gdy zdając mi wraz z mlekiem spoconą resztę monet zainteresowałam się marną wartością reszty - dziecko triumfalnie sięgnęło do kieszeni i wyciągnęło z niej kulkę zawierającą w środku tzw. gluta z silikonu i powiedziało - "patrz mamusiu jakie miałam szczęście, akurat została dwójka do automatu z zabawkami i jeszcze dużo innych pieniążków. Mogę zawsze chodzić na zakupy!"
Taaa...
Się jeszcze zobaczy...
Rózia już od jakiegoś czasu zgłasza swoją kandydaturę jako panna od sprawunków, jednak zważywszy na niewielką zdolność objuczenia, oraz ulicę pod blokiem, ja matka-kura niechętnie podejmowałam temat. Okazja nadarzyła się niedawno , gdy w drodze z placu zabaw przypomniałam sobie że w domu nie ma mleka. Postanowiłam wysłać dziecię, mając pewność, że wie co ma kupić i zna lokalizację towaru w sklepie (samoobsługowym) i nie ma też listy zakupów zawierającej podstępne spójniki podszywające się pod tajemnicze medykamenty. Dziecko dostało piątaka i poleciało na skrzydłach samodzielności, a ja zostałam na placu zabaw zagadując się z koleżanką. Sporo czasu później ujrzałam moją córkę dzierżącą flachę "Łaciatego", opowiadającą każdej mijanej osobie czego właśnie dokonała. Śmiać mi się chciało, ale uznałam że dotrzymam powagi, skoro dla niej to takie święto dorosłości. Sprawa nabrała nowego światła dopiero po dotarciu Różka do mojej ławeczki, gdy zdając mi wraz z mlekiem spoconą resztę monet zainteresowałam się marną wartością reszty - dziecko triumfalnie sięgnęło do kieszeni i wyciągnęło z niej kulkę zawierającą w środku tzw. gluta z silikonu i powiedziało - "patrz mamusiu jakie miałam szczęście, akurat została dwójka do automatu z zabawkami i jeszcze dużo innych pieniążków. Mogę zawsze chodzić na zakupy!"
Taaa...
Się jeszcze zobaczy...
"Czas pędzi, nawet gdy siedzę" Róża Coelho |