Jak co sobotę, Rózia z tatą grzebią sie do popołudniadnia w piżamach, podczas gdy ja idę do pracy. Ponieważ jest to zarazem jeden ze słodyczowych dni naszej córki , zazwyczaj na pożegnanie dostaję buziaka usmarowaną od nutelli buzią. Około południa dzwoni mąż z relacją z frontu, bądź córka w pretensjach dlaczego mnie tu nie ma, co niechybnie oznacza, że zakazano jej robić co chce. Zazwyczaj po moim poparciu dla ojcowskiej stanowczosci następuje teatralne westchnienie i naburmuszona cisza. W tę sobotę zadzwoniłam ja zaniepokojona długą ciszą.
Ja: -Halo, co tam u was? Nikt nie dzwoni...
M: -A spoko, tylko Róża chyba powinna przestać wychodzić na dwór.
Ja: -Yy czemu?
M: -Lata po chacie i rozdzierającym głosem woła "Kto mi odda moje dziecko???"
Ja: - O matko... skąd jej sie to wzięło?
M: -Nie mam pojęcia, ale już lepsze to, bo wcześniej wołała "Kto mi odda moje piwo?" Może jak nie patrzymy to ogląda "Trudne sprawy"....
|
Coś by mlasnęła, albo tego piwa szuka |