Pośród jedenastopiętrowych bloków naszego osiedla przycupnęła sobie skromnie śnieżna górka. To znaczy Róża nazywa ją tak niezależnie od pory roku, ale jasne że śnieżna bywa raczej zimą.
Codziennie w okolicach popołudniowych, zastępy młodocianych pielgrzymują ku niej ciągnąc za sznurki wszystko na czym można zjechać.
Nie przepadam za tym osobiście i z tego co pamiętam, nigdy nie lubiłam takich górek. Zawsze było za dużo sanek, za mało miejsca, jedni wjeżdżali na drugich, starsi popychali młodszych, do których się zaliczałam (póki jeszcze brałam udział w tego typu rozrywkach) i absolutnie należało się ścigać, co nigdy nie leżało w mojej naturze. Zawsze wolałam brać udział w konkurencjach w których z góry można było przewidzieć, że wygram.
Róża natomiast jest totalną fanką zjazdów i związanych z nimi rytuałów. Nalega na przywitanie się ze wszystkimi saneczkarzami z imienia, nic sobie nie robiąc z faktu, że większość nie reaguje na jej bonmoty. "Witaj, jestem Róża. Chcesz się ścigać? "- rozbrzmiewa spod różowego kaptura.
Na szczęście zawsze ktoś chce, więc uszczęśliwiona Róża radośnie przegrywa ze starszymi, tłumacząc mi że wygrała druga.
Ja w międzyzjazdach obserwuję sobie ludzi, czyli każda z nas ma na górce to co lubi.
Dzisiaj kierowniczką górki była energiczna Babcia Tymka(BT), ucząc wszystkich naokoło jak się zachowywać na sankach. Kierowała ruchem, torowała drogę, udzielała wskazówek jak żyć,ubierać się i wychowywać dzieci. Kilka matek usłyszało, że kultura jazdy na sankach zaczyna się w domu.
BT stanowiła znakomity kontrast dla milczącego Ojca Arturka (OA) skupionego na swoim telefonie, którym wykonywał selfie bez dziubka, podczas gdy jego syn gramolił się pod górę, lub wpadał w haszcze z powodu nader skrętnych saneczek. OA dzielnie znosił złośliwości BT i nie odezwał się słowem przez całe czterdzieści minut. Arturek padał co chwilę ofiarą wypadków, ponieważ mimo usilnych napominań BT, nikt z młodocianych nie wspinał się na górę poboczem. Jeden z chłopców nazywany roboczo przez BT "chłopaczek" obruszył się na takie epitety i zażądał nazywania go Ośmiolatkiem, wprawiając w osłupienie wszystkich z wyjątkiem OA, pozującego do zdjęcia na tle nieba. Róża jednak ustaliła zawczasu że Ośmiolatek pyskaty ma na imię Kacper, o czym zawiadomiła na całe gardło. Zdemaskowany Kacper Ośmiolatek uciekł więc na drugą stronę górki.
OA przemówił ludzkim głosem dopiero, gdy zakończył sesję zdjęciową na tle wszystkiego. Dla tego momentu warto było marznąć. Podszedł on bowiem do BT opieprzającej dziewczynkę ( Karinę- przyp. Róża) i wygłosił :
- Idź już do domu durna babo i daj żyć.
Wraz z sankami, wszystkim dorosłym zjechały z górki szczęki.
Patrzyliśmy z podziwem, jak OA nie bacząc na ślizgające się podeszwy, sztywnym krokiem bohatera schodzi ze szczytu wraz z podrapanym na buzi synem i znika za zakrętem.
- Cham - wyrwało się BT.
Gdybym była Różą spytałabym go jak ma na imię.