czwartek, 28 stycznia 2016

28 Wirus

Mamy gościa.
Nie lubimy go i w  zasadzie nikt go nie zapraszał, ale on przyszedł i zamieszkał na jakiś czas w górnych drogach oddechowych naszej córki. Chora Rózia snuje się po chacie, pokłada na co bardziej miękkich płaszczyznach i uparcie bierze czynny udział w negocjacjach na temat zakrapiania nosa (z góry skazana na porażkę).
Aby wszystkim żyło się łatwiej, postanowiłam że spożytkujemy awanturniczą naturę wirusa w sposób twórczy i kreatywny.
 Jakiś czas temu młoda podobała sobie program "Pan Robótka", uznałysmy zatem że czas jest przejść od teorii do praktyki i zebrawszy w jedno pudło wszystkie walające się po kątach artykuły plastyczne, przystąpiłyśmy do pracy. Różka nauczywszy się mimowolnie na pamięć kwestii Pana Robótki wykonywała czynności z dziecięcym brakiem wprawy, okraszając je fachowym opisem. Próbowałam nie płakać ze śmiechu kiedy doklejając kawałek wełny oznajmiła: "A teraz doklejamy włosy ze sznurka. Kupicie go w każdym sklepie ogrodniczym".
Awanturnicza natura wirusa połączona z aptekarską skrupulatnoscią mojej córki nie pozwalała na odstępstwa ani scenariuszowe ani materiałowe, toteż z braku "kawałka tektury falistej , kupicie ją w każdym sklepie papierniczym" oraz "miękkiej krepiny i niewielkiej ilości kleju stolarskiego, kupicie go w sklepie z artykułami domowymi", kilka dzieł nie zostało zrealizowanych wcale.

***
R: - Mamooo a ile muszę zjeść tej zupy?
Ja: - Możesz niewiele.
R: - O czyli poszłodziewcze.
Ja: ?
R: - Poszłodziewczę po ziele, nazbierało niewiele.

Proponuję nową miarę do układu SI , ilość cierpliwości mierzyć się będzie w poszłodziewczach. Mnie zostało ze cztery.

4 komentarze: