Tydzień później wywlokłam z posprzątanej niedawno (!!!!) piwnicy zabunkrowane przez zbieracze przodkinie mego męża doniczki z kamionki i spędziłyśmy z Różą kilka godzin sadząc sałaty, szczypiory, pory i czosnki. Rózia przypomniała sobie, że gdzieś w szufladzie od Wielkanocy walają się nieużywane nasionka rzeżuchy i marchwi, więc je też eksperymentalnie wysiałyśmy w uprzednio pomalowanych na biało doniczkach.
W życiu nie przypuszczałam że może mnie to ekscytować. Może faktycznie nie jest to jakaś przemysłowa ilość jedzenia, ale już sam fakt że to rośnie dostarcza nam wielu powodów do radości.
Roż zachwycony robi plany na przyszłość. Sądząc po jej opowieściach, wyprzemy Holandię z rynku dostawców warzyw. No i fajnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz