Dla poprawności - widok ów sfotografowany został przeze mnie po dyskretnym wycofaniu się i dobyciu telefonu. Tym niemniej zamurowało mnie kompletnie. Dziecię moje o godzinie 4.45 postanowiło zagrać księżycowi sonatę odganiającą chmury. Na chińskim pianinie. ( Stworzone przez wroga muzyki, nie zdającego sobie sprawy z faktu, iż gama składa się z ośmiu dźwięków, wyżebrane przez nieletnią w sklepie "wszystko po 4 złote", ozdobione głową heloukita ustrojstwo).
Wyjaśniające informacje zdobyłam podchodząc bliżej, upewniwszy się, że Rózia nie działa w somnambulicznym transie, jak onegdaj w dzieciństwie zdarzało się jej ojcu. Różyk w ekstazie, ale całkiem przytomny oświadczył mi iż księżyc źle się czuł za chmurami, a przecież powszechnie wiadomo, że nic lepszego nad rzężący syntezator na zachmurzenie nie działa.
Boleśnie długo przychodził świt. Gdy wreszcie nadszedł zakopałam "instrument" w stertę brudnego prania i zamierzam pod nieuwagę organistki wymontować z niego baterie. To co naprawdę mam ochotę zrobić złamałoby serce solistce, więc poprzestanę na tym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz