Posiadanie córki usprawiedliwia wiele poczynań, zakupów i zachowań. Nikt się nie dziwi że padasz z zachwytu nad brokatową koroną, lub woreczkiem welurowych różyczek, czy wiąchą helowych balonów w kształcie jednorożcow. (Masz przecież alibi w postaci kilkulatki, ale to, że nosisz tę koronę na balu karnawałowym i nie chcesz oddać balona "bo odfrunie" nieco zdradza twój prawdziwy motyw.)
Nie będę wam ściemniać. Ja spełniam swoje marzenia spełniając marzenia Rózi. Okazuje się bowiem, że w gruncie rzeczy większość dziewczynek ma podobnie. Ma być ślicznie, błyszcząco, nierealne, magicznie i dużo. Planeta o nazwie Umiar to odległa galaktyka, do ktorej leci się niechętnie rakietą "w pewnym wieku nie wypada".
Kilkutygodniowe plażowe zabawy sprowokowały Różaną wyobraźnię do dalszych wędrówek i parę dni temu usłyszałam, że mojej córce przydałby się ogon syreny w którym można się kąpać. Spoko. Sklepy są przecież pełne takich rzeczy jak błyszczące syrenie ogony dla pieciolatek....
Głową ruszyłam i uszyłam.
Swoją drogą ciekawą jest reakcja dziecka na spełnianie marzeń. Róża odebrała ogon piszcząc, po czym oniemała z zachwytu. Przywdziała go bez słowa i siedziała skupiona, jakby oswajała się z nową kończyną. Po kwadransie skakała w nim do wanny celem zwodowania. Ogon zdał egzamin, mimo że gubi cekiny, co przydaje dodatkowej radości -można wyławiać je filiżanką i kolekcjonowac w pudełku na skarby.... Gdy nie jest akurat syreną, Rózia organizuje spontaniczne imprezki. Nad basenem, którego fizycznie nie mamy, ale to malomieszczanskie podejście strarej kobiety bez wyobraźni. Imprezka to bałagan, głośna muza, i nieprzerwany ciąg dziwnych zdarzeń.
I tak cztery razy dziennie. Jutro przedszkole (yeeeeah).
niedziela, 26 lutego 2017
niedziela, 5 lutego 2017
88. Last minute
Poczęstowano mnie wirusem, tudzież bakterią (któż to wie) i rzuca mi się na różne otwory w głowie. Gdyby nie dokumentacja fotogragiczna, przez moment pomyślałabym, że mam haluny. Wyszlam do kuchni celem zrobienia zapasu herbaty, a gdy wróciłam ujrzałam to. To są wakacje na wodnej dolinie proszę ja was. Tu się relaksuje, pływa łodzią, opala, na kolację jada frutti di mare z własnego połowu i nie zadaje głupich pytań. Toteż i nie zdawałam. Jedynie poleciłam dziecku kategorycznie odziać się na powrót w piżamę, gdyż gołe jak święty turecki zażywało kąpieli w odmętach udrapowanej w fale kołdry. W sumie, mogę chorować na plaży.
sobota, 4 lutego 2017
87. Stonoga
Czas chorowania wykorzystany został na produkcję ekoludka na konkurs do przedszkola. Szto eta? Ano arcydzieło produkcji własnej z wykorzystaniem surowców wtórnych mające pokazać jak w bardzo przydatne są śmieci do ponownego wykorzystania w domu i zagrodzie. Inaczej - kupa śmieci o cechach morficznych. Konkurs generalnie planowałam olać, ale nie dało się. Po pierwsze, Róża każe sobie odczytywać wszelkie tabliczki ogłoszeniowe w zasięgu wzroku, w obawie że może ją coś ominąć. Po drugie słowo "konkurs" wywołuje natychmiastowe skojarzenie ze słowem "nagroda", a po podświadomość uwalnia wspomnienie - endorfinowy haj wywołany już raz wygranym konkursem na bożonarodzeniowy stroik i łaknie więcej. Po trzecie koleżanka Patrycja już zaniosła swojego ekoludka, który został pochwalony i żółć zazdrości zalała dziecku wątpia.
Zatem przystąpiłyśmy do roboty, chciałoby się napisać z zapałem, ale niestety jego zapas wyparował kilka minut po tym jak okazało się, że dekorowanie postaci cekinami, pomponami i brokatem przewidziano dopiero na finał, a póki co trzeba myć, ciąć, łączyć i konstruować żeby się nie rozleciało. Ponieważ Róża zdecydowała, że robimy stonogę konstrukcja wymagała pomyślunku. Tymczasem dziecko przy nacinaniu dwudziestej słomki imitującej owadzie odnóże ogłosiło strajk i oscentacyjnie udało się do łóżka, gdzie wzdychając ciężko konało ze zmęczenia nad tabletem z bajką. Bóg mi świadkiem ,że miałam ochotę uczynić to samo, jednak skala usyfienia podłogi wskazywała na takiż sam wysiłek przy sprzątaniu jak i przy konstruowaniu, a jakoś tak mam że w syfie nie odpocznę. Dzieło nabierało kształtów, Róża znad bajki co jakiś czas rzucała motywujące "Dobrze ci idzie mamusiu" , lub na widok mojego postukiwania palcem w telefon napominała "Czy ty przypadkiem nie miałaś robić MOJEJ stonogi?". Potem szereg reklamacji dotyczącej zbyt małej ilości segmentów ciała, oraz słabej kolorystyki. W końcu nadszedł czas dekoracji lania brokatem (który wsiąkł był bez efektu) i klejenia bibuły i pomponów gdzie popadnie, przez co owad zyskał nieco lepromatyczny wygląd. Stonodze, po 123456654323456 zmianach nadano imię Róża.
W okolicach środy udręczony opieką ojciec oznajmił, że jego zdaniem należałoby dać gdzieś upust energii temu czemuś co wlazło w naszą córkę, gdyż niechybnie zdemoluje nam chatę. Faktycznie dziecko wykazywało nadpobudliwość na wielu płaszczyznach, więc pod pretekstem zbliżającego się terminu oddawania prac konkursowych zostało w czwartek eskortowane do przedszkola.
Niczym jest przejście po wybiegu podczas pokazu mody wobec przejścia korytarzem od szatni do sali z dwuipółmetrową stonogą na sznurku w towarzystwie zachwyconych dzieci i pań woźnych. Róża kroczyła w majestacie Crystal Carrington z czołówki Dynastii, niemal słyszało się w tle melodię. Efekt popsuła na moment awaria sznurka, który był się urwał, ale osobisty serwis w postaci matki natychmiast naprawił usterkę. Praca została zdana. Po powrocie z placówki oświatowej dziecko oznajmiło, że tęskni za Różą stonogą i poprosi o drugą identyczną. Zaczynam rozumieć ideę recyklingowych ekoludków.
Zatem przystąpiłyśmy do roboty, chciałoby się napisać z zapałem, ale niestety jego zapas wyparował kilka minut po tym jak okazało się, że dekorowanie postaci cekinami, pomponami i brokatem przewidziano dopiero na finał, a póki co trzeba myć, ciąć, łączyć i konstruować żeby się nie rozleciało. Ponieważ Róża zdecydowała, że robimy stonogę konstrukcja wymagała pomyślunku. Tymczasem dziecko przy nacinaniu dwudziestej słomki imitującej owadzie odnóże ogłosiło strajk i oscentacyjnie udało się do łóżka, gdzie wzdychając ciężko konało ze zmęczenia nad tabletem z bajką. Bóg mi świadkiem ,że miałam ochotę uczynić to samo, jednak skala usyfienia podłogi wskazywała na takiż sam wysiłek przy sprzątaniu jak i przy konstruowaniu, a jakoś tak mam że w syfie nie odpocznę. Dzieło nabierało kształtów, Róża znad bajki co jakiś czas rzucała motywujące "Dobrze ci idzie mamusiu" , lub na widok mojego postukiwania palcem w telefon napominała "Czy ty przypadkiem nie miałaś robić MOJEJ stonogi?". Potem szereg reklamacji dotyczącej zbyt małej ilości segmentów ciała, oraz słabej kolorystyki. W końcu nadszedł czas dekoracji lania brokatem (który wsiąkł był bez efektu) i klejenia bibuły i pomponów gdzie popadnie, przez co owad zyskał nieco lepromatyczny wygląd. Stonodze, po 123456654323456 zmianach nadano imię Róża.
W okolicach środy udręczony opieką ojciec oznajmił, że jego zdaniem należałoby dać gdzieś upust energii temu czemuś co wlazło w naszą córkę, gdyż niechybnie zdemoluje nam chatę. Faktycznie dziecko wykazywało nadpobudliwość na wielu płaszczyznach, więc pod pretekstem zbliżającego się terminu oddawania prac konkursowych zostało w czwartek eskortowane do przedszkola.
Niczym jest przejście po wybiegu podczas pokazu mody wobec przejścia korytarzem od szatni do sali z dwuipółmetrową stonogą na sznurku w towarzystwie zachwyconych dzieci i pań woźnych. Róża kroczyła w majestacie Crystal Carrington z czołówki Dynastii, niemal słyszało się w tle melodię. Efekt popsuła na moment awaria sznurka, który był się urwał, ale osobisty serwis w postaci matki natychmiast naprawił usterkę. Praca została zdana. Po powrocie z placówki oświatowej dziecko oznajmiło, że tęskni za Różą stonogą i poprosi o drugą identyczną. Zaczynam rozumieć ideę recyklingowych ekoludków.